Wspomnienia mieszkańców, ich potomków, znajomych...



Fragment z księżki "Ze wspomnień powstańca 1863/64" Bartek Nowak
spisanych przez Marcela P.Kujawa

Po kleczewskiej porażce wałęsałem się z wielu innymi od komina do komina, objadając obywateli, niepokojony przez moskiewskie podjazdy. Przejeżdżając przez Dąbie na wyznaczoną kwaterę, już miałem z przede dworu ruszyć dalej, w tem syn dziedzica, przyglądający mi się z ganku, podskoczył do mnie, wołając: "Jak Bozia kocham, toś ty kochany kolego z Trzemeszna. Ojczulku! to mój i Bolesia szkolny towarzysz, o którym mi opowiadano, że już zginął pod Mieczownicą." Był to Jaś, syn Jana Mittelstaedta, dziedzica Dąbia, o czem nie wiedziałem, że tu mieszkają, a młodszego ode mnie panicza także nie poznałem od razu. Na prośby jego musiałem się zatrzymać. Starszy pan Mittelstaedt przyjął mnie po ojcowsku, lecz szorstko. - Lepiej byście byli książek pilnowali, rzekł zaraz na powitani ech szkoda was, moje dzieci, i krwi waszej, którą na próżno przelewacie. Z tego powstania nic nie będzie - ono zaraz w zarodku zwichnięte, a złe naprawić bardzo trudno. Nikczemni opanowali ster Rządu tajnego i śmią nazywać go narodowym. Ci zbrodniarze warci szubienic, za to samo, że w zbrojne oswobodzenie narodu nie wierząc, przybierając maskę obłudy patriotycznej i wdzierają się do władzy powstańczej na to jedynie aby obudzonego ducha w narodzie tłumić i paraliżować siły zbrojne powstania przez oglądanie się na obcą pomoc i przez rozkazy centra-rewolucyjne . Mówił w tym duchu jeszcze więcej lecz wątka nie pamiętam wskutek przygnębienia umysłowego jakie mnie na jego słowa opanowało. stałem osłupiały. Widziałem przed sobą męża którego zasługi i poświęcenie dla sprawy polskiej były mi znane. Chociaż z bólem w sercu uwierzyłem mu. Zdało mi się, jakoby jakaś ciemna zasłona pokryła mi oczy, Znać zauważył moje rozczarowanie stary patryota zakończył bowiem łagodnie: ..Tak, tak! moje dziecko! Największe poświęcenie, duch najwznioślejszy, siły najpotężniejsze w niwecz się obrócą, celu i środków wprost do niego wiodących nieświadomie dadzą się podłą kierować ręką.



Kolejny list od Grega Olewińskiego z Milwakee, zapowiadający ponowną sentymentalną wizytę śladami swoich potomków. .

Witam
Dziękuję za szybką odpowiedź i chęć spotkania się ze mną.
Przyjadę do Osiecin gdzieś po południu we wtorek 16 sierpnia, więc prawdopodobnie moja wizyta w Dąbiu będzie to środa 17, albo czwartek 18 sierpnia. Wciąż nie rozumiem języka polskiego na tyle dobrze, aby prowadzić rozmowę, więc mój kuzyn Sławek Podlewski będzie naszym tłumaczem. Podczas poprzednich wizyt w Polsce miałem problemy z pocztą elektroniczną, więc być może będę potrzebować mojej kuzynki, aby po moim przyjeździe wysłała do Ciebie e-maila, aby ustalić szczegóły spotkania. Ponieważ jesteś historykiem Dąbia Kujawskiego, mam dla Ciebie pytanie, na które mam nadzieję, że znasz odpowiedź, lub ewentualnie mógłbyś zadać komuś w kościele. W Stanach Zjednoczonych na cmentarzach ewidencjonuje się, kto gdzie jest pochowany, ale myślę, że w Polsce jest inaczej. Jeśli istnieje grób, na którym nie ma tabliczki z nazwiskiem, czy istnieje oficjalny zapis, kto jest tam pochowany? Pytam, bo siostra mojego dziadka zmarła w 1953 roku i jest pochowana na cmentarzu w Dąbiu. Jest różnica zdań, która jest jej grobem. Większość z nich była na pogrzebie, już nie żyje, a ci, którzy jeszcze żyją, byli bardzo młodzi, a wspomnienia zanikają przez dziesięciolecia.
Miłe i serdecznie pozdrowienia
Greg Olewiński

Miło mi przedstawić fragmenty wspomnień dr Bogdana Rodziewicza, z czasu pobytu w Dąbiu Kujawskim, a w szczególności przytoczenia nieznanych kart z życia księdza prof. Józefa Iwanickiego.

     "Przez 4 lata (od połowy 1947 r. do połowy 1951 r.) wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkałem w Dąbiu Kujawskim i to w samym dworku położonym w parku.
Ojciec mój Ignacy Rodziewicz zarządzał w tym czasie majątkiem w Dąbiu Kujawskim, który należał do zespołu PGR Osięciny. W roku 1949 zacząłem uczęszczać do I klasy szkoły podstawowej w Dąbiu Kuj.
Po ukończeniu II klasy w 1951 r. podczas wakacji wyprowadziliśmy się z Dąbia Kujawskiego do innej miejscowości o nazwie Racięcin w okolicy Piotrkowa Kujawskiego, gdzie ojciec mój objął kierownictwo innego majątku (PGR-u).
    W czasie kiedy mieszkaliśmy w Dąbiu Kuj. proboszczem parafii był ksiądz dr Józef Iwanicki. Był to człowiek wykształcony - studiował filozofię i teologię na Uniwersytecie w Strasburgu (Francja), tam również obronił pracę doktorską. Będąc proboszczem w Dąbiu Kuj. prowadził równocześnie wykłady w Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku oraz w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Ksiądz Józef Iwanicki zaprzyjaźniony był z moimi rodzicami, bywał u nas w domu, a także korzystał z salonu w dworku, kiedy urządzał przyjęcia dla duchownych przyjaciół. Ksiądz Józef Iwanicki uczył mnie religii i przy Nim w roku 1951 przystępowałem do I Komunii Świętej. Z przekazu mojej Mamy pamiętam, iż kazania głoszone przez ks. Iwanickiego cieszyły się tak dużym powodzeniem, iż przyjeżdżali licznie na Msze Św. do Dąbia Kujawskiego parafianie nawet z odległych miejscowości. Ksiądz dr Józef Iwanicki opuścił Dąbie latem 1951 r. przenosząc się do Lublina, ponieważ został powołany na Rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Funkcję tą piastował przez okres 5-ciu lat, tj. do roku 1956. W tym czasie otrzymał tytuł profesora W połowie roku 1956 ks. prof. Józef Iwanicki przeniósł się na stałe do Warszawy, gdzie podjął pracę naukowo-dydaktyczną w Akademii Teologii Katolickiej (obecnie Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). W latach 1965-1972 (2 kadencje) był Rektorem Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Ksiądz prof. Józef Iwanicki dożył bardzo sędziwego wieku (93 lata), zmarł w Warszawie w 1995 roku. Pochowany na Cmentarzu Komunalnym we Włocławku.
    Na koniec pragnę nadmienić, iż w połowie lipca 1998 roku odbyłem "podróż sentymentalną" wraz z moją żoną Zofią oraz moimi dwiema siostrami Renią i Jadzią - której celem było odwiedzenie miejsc mojego dzieciństwa. Pierwszą miejscowością do której przyjechaliśmy było Dąbie Kujawskie. Po 47 latach od wyprowadzenia się przyjechałem tam po raz pierwszy. Oczywiście w pierwszej kolejności poszliśmy obejrzeć park i dworek w którym mieszkaliśmy. Niestety zamiast dworku zastaliśmy tylko jego ruiny, stała tylko jeszcze jego jedna narożna część alkierzowa z wyrwanymi oknami. Park zaniedbany, trudny do przejścia. Obejrzeliśmy w otoczeniu miejsca do których udało nam się z trudem dotrzeć. Byliśmy przy kościele, na cmentarzu, rozejrzeliśmy się wkoło z wyraźnym widokiem szkoły z jej charakterystyczną czerwoną dachówką. Z pewnym Panem w średnim wieku, mieszkańcem Dąbia, którego spotkaliśmy na drodze porozmawialiśmy przez kilka minut o Dąbiu, a szczególnie o nieistniejącym już dworku i zaniedbanym parku. No niestety dworek w Dąbiu Kujawskim nie miał szczęścia i podzielił los wielu innych dworków ziemiańskich w naszym kraju, zamieniając się w gruzowisko."

Bogdan Rodziewicz
Mieszkaniec Dąbia Kujawskiego w latach 1947-1951
Radzików, dn. 24 sierpnia 2007 r.

Przedstawiam krótkie, jednak warte przytoczenia spostrzeżenia z wizyt w dworku i parku, pana Jakuba Pytlaka.

    "W latach 90-tych uczyłem się w podstawówce w Dąbiu Kujawskim a po lekcjach chodziłem z kolegami na oranżadę do baru (mieścił się w lewym skrzydle oficyny dworskiej) u Państwa Marii i Jana Zych (przyjaciół moich rodziców). Razem z właścicielami (Zych) i moimi rodzicami często chodziliśmy po parku i podziwialiśmy naturalność tamtego miejsca.
Ciekawostka...
Najwyższemu drzewu w tym parku (Limba), które jest bardzo rzadkie na kujawach (jeśli nie jedyne), ktoś uciął czubek drzewa. Zdarzenie to miało miejsce ładnych kilka lat temu, tuż przed zbliżającą się Wigilią. Niestety wychodzi na to że jakiś bezmózg pomylił ją z choinką."

Wspomnienia byłego mieszkańca pana Marka Kmiecia.

Witam !!
Mieszkałem w Dąbiu w dworku w latach 1960-1965. W tych latach mój dziadek Zbigniew Juszczakiewicz był tam agronomem. Mieszkaliśmy w dworku na I piętrze.Chodziłem do 1 i 2 klasy w szkole podstawowej. Pamiętam sporo zdarzeń z tamntch lat - zakup pierwszego telewizora we wsi który stał w świetlicy , zimę 100-lecia i zaspy śniegu ponad głowę i wiele innych. Pamiętam niektórych mieszkańców Dąbia - Maciejewskich,Jąkalskich,Nejmanów.
Serdecznie pozdrawiam Marek Kmieć

Opinia i wspomnienie pani B.Wojciechowskiej z Bodzanowa .
Witam,
Bardzo fajna strona, dziękuję za miłe wspomnienia, cenne fotki, aczkolwiek nie sięgam pamięcią tak daleko. Byłoby o czym wspominać z rodzicami, niestety już jest za późno, nie ma ich z nami. Ja jestem koleżanką Twojej siostrzyczki Danusi (myślę, że się nie pomyliłam). Chodziłyśmy razem do tej samej klasy w Dąbiu Kuj. I do Liceum, nawet razem Mieszkałyśmy w internacie. Nie widziałam jej od ukończenia matury. Nazywam się B.Wojciechowska, kiedyś mieszkałam w Bodzanowie, a od kilkadzieściu lat we Wrocławiu. Jeszcze raz wielkie dzięki za chwile wspomnienia.
Pozdrawiam B.Wojciechowska

Opinia i wspomnienie G.Olewińskiego z Milwaukee w USA, przesłane pozdrowienia należą się wszystkim mieszkańcom naszej wsi, w szczególności osobom, które udostępniły materiały wzbogacające tę stronę..
Witam!
Przepraszam że nie piszę dobrze po polskim, ale mam nadzieja jesteś zdolni rozumieć co piszę.. Nie mówię albo piszę język polski dobrze, ale czytam dość dobrze po polsku. Nazywam się Grzegorz Olewiński i imieszkam w Milwaukee, USA. Dziękuję za super witryna (stronę internetową). Interesuje mnie uczyć się informacji o Dąbie Kujawski. Mój dziadzia urodził się w Dąbie Kujawski w 1882 roku. Mój pradziadek był kowalem w Dąbie Kujawski, i myślę, że on zbudowana żelaznej bramy przed kościoła Św. Trójcy. W sierpniu byłem w Dąbie po raz drugi. Pierwszy został we wrześniu 2006 roku. Chociaż zdjęcia nie są wystarczająco stare od czasu mojego dziadka, ciągu jest cudowny zobaczyć obrazy z wsi dawno temu.
Jeszcze raz, dziękuję bardzo!
Pozdrawiam serdecznie - Greg

oraz fragmenty z drugiego listu:.
Witaj!
Bardzo dziękuję za odpowiedź. Niestety, nigdy nie spotkałem się mój dziadzia, Antoni Olewiński. Zmarł, zanim się urodziłem. Jego tata,. Michał Olewiński (mój pradziadka) zmarł w 1888 roku, kiedy mój dziadek ma 6 lat. Mój pradziadzia, był kowalem w Dąbie, więc byłem bardzo zczęśliwy zobaczyć zdjęcie kuźnia. Kiedy zmarł Michał, życie stało się bardzo trudne dla moja prababcia Katarzyna, i jej sześć dzieci. Szkoda ze nie mogłem znaleźć grobu Michała w Dąbie cmentarz lub jego najstarsza córka. Mój dziadzia, Antoni, on wyemigrował do Ameryki w 1906 roku. Jego bracia i siostry, nie pozostają w Dąbie. Najstarszym mieszkała w Badzanowo, najmłodszy w Osięncy. Ciągle utrzymuję kontakt z ich potomków w Polsce. Czy wiesz więcej informacji o kuźnia, albo odkryć więcej starych zdjęć, kuźnia, lub wies, proszę napisać do mnie.
Pozdrawiam serdecznie.
Greg

List od byłego mieszkańca M.Wróblewskiego.
Witam,
Przypadkowo znalazłem witrynę Dąbia Kujawskiego, moich młodzieńczych rodzinnych stron. Na cmentarzu w Dąbiu są pochowani moi rodzice i krewni. Po ukończeniu szkoły średniej we Włocławku , rozpocząłem studia w Panstwowej Szkole Morskiej w Gdyni (obecnie Akademia Morska) i po zakończeniu w 1965 roku moim miejscem zamieszkania jest - obecnie najbardziej przyjazne miasto w Polsce- Gdynia. O ile dobrze pamiętam, to chyba chodziłem razem do jednej klasy z p. Rodziewiczem i również w tym czasie opiekę nad wiernymi sprawował ks. prof. Iwanicki, a w szkole kierownik szkoły p. Bereśniewicz. Ponieważ cała moja praca była na morzu, rodzinę w Dąbiu odwiedzałem od czasu do czasu aż do śmierci najbliższych, których już dawno nie ma wśród nas. Obecnie odwiedzam rodzinne strony- ale jak zwykle - na pogrzebach krewnych.
Pozdrawiam byłych znanych i nie znanych mieszkańców Dąbia
Marian Wróblewski
Kpt.ż.w.
Gdynia 01.2010

Bardzo ciekawe wspomnienie z lat okupacji połączone z prośbą do starszych mieszkańców, o dopowiedzenie nazwisk, może innych zdarzeń dotyczących tej historii.
Mam prośbę do Admina tej strony, i mieszkańców Dąbia kujawskiego. Pracuję nad wspomnieniami mojej babci, której wojenna tułaczka wiodła przez Dąbie kujawskie.
Dołączam fragment wspomnień, może pomożecie mi uzupełnić te wspomnienia o nazwiska ludzi, którzy w tych trudnych czasach babci pomagali.
Z poważaniem Wojtysiak

Moja mama znalazła na małej wiosce nie daleko Dąbia Kujawskiego taką chatę z gliny . Nikt tam nie mieszkał bo ten co ją budował dostał prace i mieszkał w majątku, był dobrym mechanikiem, więc nam pozwolił tam zamieszkać. W pokoiku nie było okna, był tam taki piec popękany trzeba go było oblepić i o rurę się postarać. Dostała też mama wapna od sąsiadki i wybieliła, nawet zdobyła stare żelazne składane łóżka i worki zrobiła siewnik. O słomę nie było trudno bo były stogi i jakoś się urządziliśmy. A jeden znajomy blacharz z Lubrańca nas poratował, powprawiał dna do starych garnków i do miednicy żeby było w czym się umyć. Studnie mieliśmy blisko tylko nie było kołowrotka, trzeba było ręcznie linką wyciągać wodę. I tam musieliśmy zamieszkać na zimę. Teraz najważniejszy był opał. Chodziliśmy do lasu po chrust. Jakieś dwa kilometry, równocześnie zbieraliśmy grzyby, robiliśmy zapasy na zimę. Jeden człowiek z majątku jako dla siebie wziął konie i przywiózł nam torf, oczywiście mama mu zapłaciła- bo bracia z Niemiec przysłali nam marki. Mieli płacone 25 marek na miesiąc a na jedzenie nie tracili. Więc mogliśmy kupić jedzenie i trochę torfu. Gdzieś od ludzi kupiliśmy kaczkę czy kurę, czasem kawałek mięsa ze świni, a ziemniaki mama zarobiła u Niemca, bo miał niedaleko nas, mama poszła kopać to kazał za to wziąć co dzień koszyk do domu. Wreszcie nadeszła zima- dosyć szybko bo noc Bożego Narodzenia już była zasypana śniegiem i był mróz no i było więcej nocy niż dnia. Nie było czym świecić, mieliśmy tylko świeczki, ale ile można było tak świecić. Były to dla mnie najczarniejsze chwile, musiałam pisać listy do braci przy świeczce. A tak prosili żebym dużo pisała, pamiętałam o każdych imieninach czy urodzinach, oni również pamiętali i wzajemnie żeśmy się pocieszali, że może się nie długo to skończy- a końca nie było widać, tylko mróz się nasilał i zawieje śnieżne... Ale i to za pomocą Bożą i dobrych ludzi się przeżyło. Ludzie co w ich mieszkaniu mieszkaliśmy dali znać przez sąsiadkę, której mąż tam pracował, ze mama ma przyjść do roboty, więc mama poszła, a ta pani miała dwoje dzieci: 2 i pół i 5 lat i chciała żeby im coś uszyła lub coś przerobiła. Bo moja mama była uniwersalna umiała wszystko zrobić. Podobało się tej pani, więc przyszła mama po mnie i obie tam poszliśmy, ja skubałam piórka na pierzynkę dla dzieci i mama tez skubała jak uszyła. Dawali nam trochę jedzenia, spaliśmy na sienniku, bo też było ciasno. Byliśmy tam więcej jak dwa tygodnie i nikt nas nie widział, bo był mróz i zawieje śnieżne. To też nas uratowało przed zamarznięciem bo dzięki Bogu i tym ludziom przeżyliśmy tam najgorszy okres zimy. Ale wreszcie musieliśmy wrócić do mieszkania gdzie było wszystko zamarznięte. Jeszcze parę razy mama szła coś komuś uszyć, to dostała trochę mąki na kluski albo kartki na wykupienie tłuszczu czy margaryny, kawałek mięsa, bo my nie mieliśmy kartek na żywność, ponieważ w Topólce urzędnik nie chciał nam podpisać karty meldunkowej żeby nas w gminie Lubraniec zameldować, był tam taki biurokrata- Polak nauczyciel z sąsiedniej szkoły. Nie wiem dlaczego był taki podły i czego chciał, może łapówki? A przecież tam byliśmy wszyscy zameldowani, a on mówił, że nas nie ma, a przecież nikt nas nie wymeldowywał, bo po prostu Niemcy nas z naszego gospodarstwa wyrzucili i musieliśmy się tak męczyć... Az przyszedł marzec 1942 rok, na tej wiosce był jakiś spis i do nas też przyszedł sołtys Niemiec i wtedy się wydało że przebywamy tu nielegalnie i jesteśmy nie zameldowane, więc ten Niemiec zgłosił to na policję. Na drugi dzień mama dostała wezwanie na posterunek do Lubrańca na godzinę 8 rano. Z tego względu napisałam mamie adresy wszystkich braci, szczególnie tych, którzy pracowali w Niemczech i miała mama prosić żeby nas tam zawieźli do pracy obok nich. Lepsze to niż iść do więzienia. I w imię Boże mama poszła, a ja zostałam sama. Modliłam się i płakałam. Przyszedł ten Niemiec sołtys sprawdzić czy mama poszła, mi powiedział, że mamę zamkną. To jakby mnie kto z nóg ściął, nie mogłam słowa przemówić. Zbliżał się wieczór, a mama nie wracała. Dwie sąsiadki, które mnie odwiedziły, również mnie nie pocieszyły, gdyż uważały, że mama trafi na pewno do więzienia. Dlatego płakałam jeszcze bardziej... Około godziny 10 przyszły jeszcze raz- a mamy wciąż nie było! One się też martwiły, gdyż bały się że również po nie mogą przyjść i je aresztować z tego powodu że nam najbardziej pomagały. Myślałam, ze się świat zawali. Do tej pory byłyśmy zawsze we dwie. Mamie było ze mną dobrze, i mi z mamą także. Chociaż w biedzie i niedostatku, ale razem dźwigałyśmy tą niedole. A teraz gdyby mamy zabrakło...? Ten kto stracił wcześnie matkę to zrozumie jaki to jest ból! Nie było mowy o spaniu ani o jedzeniu i tylko tak siedziałam cichutko, modląc się i nasłuchując...

Również list z prośbą o pomoc, do mieszkańców znających rodzinę Walczaków, aby podzielili się choćby okruchem wiedzy z tamtych lat.
    Nazywam się Anita Górkiewicz.
   Jestem zainteresowana losem rodziny Walczaków z Dąbia Kujawskiego, a w szczególności historią mojego pradziadka - Walentego Walczaka (zm. 1943) oraz jego dzieci (zwłaszcza Władysławy i Marii). Ponadto wszelkie informacje na temat ich najbliższych byłyby dla mnie równie cenne. Wiem, że rodzina Walczaków z Dąbia Kujawskiego została wywieziona do Niemiec w 1943 r. Od tamtej pory ich drogi rozeszły się... Wielu już nigdy nie wróciło do rodzinnej miejscowości. Interesuje mnie także okres, w którym Walenty mieszkał ze swoją rodziną w Stoku, zanim przeprowadził się do Dąbia Kujawskiego. Może zachowały się jakiekolwiek zdjecia (również dokumenty, np. szkolne, archiwa lub inne materiały) ?
Byłabym wdzięczna za wszelkie informacje. Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
Pozdrawiam, - Anita Górkiewicz

Tym razem list od pani Ernest, która dzieli się z nami ciekawymi fotografiami.
Dzień Dobry!
Nazywam się Grażyna Ernest z d. Marek - jestem siostrą Barbary Marek, która chodziła do jednej klasy z Elą Oblamską i Basią Zielińską. Byłam na waszym zjeździe klasowym kilka lat temu. Znalazłam zw swoim archiwum zdjęcia do wykorzystania:
1) ze sztuki G. Zapolskiej - "Ich czworo" na tym zdjęciu ja jestem w roli Dziecka, natomiast rolę Żony grała Pani Kapelińska z Dąbku.W tym przedstawieniu w rolę Męża wcielił się Pan Jędrzejewski - ówczesny Dyrektor szkoły,
2) moja klasa z rocznika 1954, ja jestem w najwyższym rzędzie pośrodku.
pozdrawiam
( zdjęcia zamieszczone w galerii "archiwum1")

List od pani Oli.
Witam serdecznie i dziekuję za utworzenie strony o Dąbiu. Znalazłam tam na zdięciu moją babcię Klare Głowacką i jestem pewna że mimo leciwego wieku przy odrobinie cierpliwosci dopowiedziałaby parę ciekawych historii o mieszkańcach wcześniejszych czasów. Wiem że pożyczała juz zdięcia do /jakiejś/ książki czy artykułu... Mnie niestety losy rzuciły na zachod Polski ale chętnie poczytam o losach mieszkańców ...
pozdrawiam serdecznie Aleksandra
NADAL PODZIWIAM FOLKLOR I KULTURĘ KUJAWIAKÓW........

Listy od pana Arka Kaczyńskiego.

Witam,
Jak tylko mi czas pozwoli postaram się wysłać Panu kilka zdjęć z Dąbia Kujawskiego. Myślę, że uda mi się to w weekend. Ja z Dąbiem Kujawskim nie mam nic wspólnego, nigdy tam nie byłem. Mieszkam w Olsztynie od urodzenia, lecz moja babcia często opowiada o tym jak mieszkała w Stoku. Nawet ma zdjęcie z I komunii św. zdrobione na tle głównego wejścia do koscioła, a był to rok 1935. Na zdjęciu jest również ks. Zawadzki. Ksiądz ten podobno hodował jeże w ogródku przy plebanii. Natomiast nauczyciel Flak, a po ślubie Zaleski, malował obrazy, a jeden z nich dał w prezencie matce mojej babci. Obraz istnieje po dziś dzień. Moja babcie chce w tym roku pojechać w te okolice, a ona ma na pewno dużo do opowiadania.

Witam serdecznie,
Przesyłam Panu kilka zdjęć z Dąbia w latach 1931-37. Na zdjęciu z Pierwszej Komunii jest moja babcia. Byk, który jest na zdjęciach to podobno jakiś "dobry" samiec. Z okolic przyprowadzano do niego krowy do pokrycia. Na zdjęciach jest również staw, który był w Stoku, nie wiem, bo może jest po dziś dzień. Więcej rzeczy musi opowiedzieć moja babcia. A co do obrazu p. Zaleskiego to jest on teraz w Gdańsku i nie mam do niego dostępu. Był on w posiadaniu siostry mojej babci, która zmarła miesiąc temu.
Pozdrawiam
Arek

List od Patrycji Domańskiej. 2015-07-07

Dziś dziadek troszke postanowil mi opowiedziec o (głównie) dawnej szkole podstawowej z racji ze pokazywalam mu stronę o Dąbiu Kuj. Mam niecale 15 lat i bardzo interesuje sie historią naszych terenów, ogolem czasow wojennych itp. Dziadek dość często opowiada mi o dawnych czasach. Pierwsza ciekawostka o szkole, ktorej nie znalazlam w dziale o szkole to historia o pewnej bandzie. Grupka mężczyzn, ktora prawdopodobnie miala swoją siedzibe gdzies w Torzewie zajmowała sie napadami, kradziezami i piciem (o alkocholu mowa). Czesto okradali sklepy a pozniej podobno kazali mieszkancowi z okolicy zaprzegac konia i wywozili łup. W szkole podstawowej odbywala sie zabawa (niestety daty nie znam), na ktora dana banda przyszła. Upojeni alkocholem zaczęli "wiwatować" strzelając w górę a później nakierował pistolet (prawdopodobnie dla zabawy lub z obawy ze pan Marian wyda kryjówkę bandy, ktora prawdopodobnie znał) na pana Mariana Paluszek (syn gajowego) i zastrzelili go. Kolejną opowiescią jest historia o prawdopodobnym ukryciu maszyn do szycia, garnkow itp w piwnicy szkoł. Dziadek pelnil kiedys funkcje woźnego, stąd domysły o ukrytych przedmiotach. Nie wiem nietety w ktorym dokladnie miejscu piwnicy, lecz wiem z opowiesci o zamurowanym "okienku", co sie okazało byla to (prawdopodobnie) zamurowana wnęka. Dziadek pukając w miejsce zamurowane slyszal charakterystyczny dzwiek. Moja prababcia opowiadala dziadkowi ze niemcy prawdopodobnie ukryli gdzies te przedmioty (wspomniane maszyny do szycia itp.).
Ciekawostką jest tez prawdopodobny "skarb" w postaci zlotej zastawy ukryty pod ołtarzem na cmentarzu. Z opowiadania dziadka wynika, ze niegdys po cmentarzu chodzili ludzie z planami, a w miejscu oltarza widoczna byla dziura a w niej wymurowany cegła obiekt. Niestety nie wiem czy jest to opowieść prawdziwa.
Dziadek opowiadał też o gorzelni w Żydówku, gdzie mieszkał na strychu pewien majster, który wywiercił sobie dziurkę w ścianie pod którą podstawiał naczynie do którego "kapał" spirytus. Taka ciekawostka od dziadka, dość mnie zaciekawiła.
Jeśli będę słyszala jeszcze coś ciekawego to dam znać. Opowiadał dziadek Józef Roszak.
Pozdrawiam, Patrycja Domańska

Powrót do strony głównej